sobota, 12 lutego 2011

                                       Post Charlotty 4

Wzywam na pojedynek Bigosiarzy!!!!!!!!!!!!!
Takich Bigosiarzy, co to dla Nich pichcenie bigosu to rytuał.
Raz już taki pojedynek wygrałam. Przeciwnik poległ przez knock-out. Rękawica w górze. Uśmiech na mej twarzy. Dopracowałam ten przepis po 15 latach ciężkich robót..porównań..mrożenia na balkonie..doprawiania...przelewania kapusty gorącą woda. I mam.  I taki wszystkim smakuje. Zaczynamy od kapusty. TYLKO KISZONA. Żadna inna. Nie  mieszana. Najpierw trzeba ją delikatnie pociąć. Następnie przelać gorąca wodą. Duży garnek. Na dno trochę oliwy. Rozgrzać. Na oliwę kapucha. I od razu podlewamy to winem. Czerwonym. Wytrawnym. Ja daję chilijskie- Gato Negro. Muchas vidas,muchos momentos. Redukuję gaz do minimum minimalnego. Niech pyrka. Od razu dowalam dużą ilość śliwek suszonych kalifornijskich i tyle samo grzybów (ale tylko od Marzeny-za „coś”..za pomoc zbiera tylko dla mnie).Wy dajecie sklepowe lub jakietambądź. Sól. Pieprz. Liść laurowy. Ziele angielskie. Odrobina cukru. Troszkę musztardy i koncentratu pomidorowego (ale tego, co to nie da się dużej łyżki do słoiczka wcisnąć).  I moja największa tajemnica-Gałka muszkatołowa.  Mieszamy. Zamykamy. Pyrka. W tym czasie na patelnię porządnie rozgrzaną wrzucamy wcześniej zakupione 2 biodrówki. Zamykamy. Dym leci. Tak ma być. Pyrka. Z garnuszka z kapustą już powoli dolatuje znajomy zapach. Trochę jak z pralni..przynajmniej mi się tak kojarzy. Zapach, który wydostaje się zawsze niepostrzeżenie na klatkę. I słyszę pod drzwiami. Ooooo sąsiadka bigos robi!!  Robi robi . Tak trzy dni będzie robiła. A z tym winem to jest tak, że za każdym razem, jak dolewam go do kapusty to muszę najpierw spróbować, czy się aby nie zepsuło. Trzeba być czujnym. No więc powtórny spróbunek wina czy aby gut i dolewka do garnka. Operację powtarzamy kilkakrotnie dopóki nie skończy nam się wino. No i oczywiście trzymamy się jeszcze na nogach. W tej kuchni. Jak biodrówka jest już miękka to wyciągamy, obieramy, kroimy w kawałki i do kapuchy.  Ale razem z tym co się z mięcha wytopiło. Podlewamy winem, mieszamy, próbujemy. Zamykamy. Pyrka. I wtedy to najlepiej z takim garem na balkon. Na lekki mróz. Niech zetnie delikatnie.  Dzień drugi. Hyc z balkonu i na kuchenkę. Znowu grzejemy. Podlewamy. I jest już prawie dobrze. Fanki piszczą z miseczkami w łapkach. Sąsiedzi szaleją. Po całej klatce fruwa bielizna . Dziecięcy wzrok na spaniela. Trzeci dzień najistotniejszy  bo potrawa gotowa. Powtarzamy j/w.  Otwieram pokrywę....hhhmmmm..bosko pachnie. Można zacząć ucztę...


PS: Jest chętny do walki. Trzeba znaleźć wolny poligon. Nabuchodonozor dajesz na sekundanta. Niech wygra Najlepszy. Główna nagroda- czekolada (największa) z orzechami (koniecznie z warzywniakaJ)..

5 komentarzy:

  1. Jestem chętny się zmierzyć ! Rękawica (kuchenna) została podjęta !

    OdpowiedzUsuń
  2. ja kapusty nie przelewam,ale dodaję słodkiej. i jałowca

    OdpowiedzUsuń
  3. zamrozić i dhlm wysłać

    OdpowiedzUsuń
  4. sympatycznie sie to czyta, muszę przyznać, że zacząłem trochę gotować i moja nerzeczona inaczej na mnie patrzy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też bardzo lubię tego bloga, na gotowaniu się nie znam ale jestem smakoszem więc o dobrym jedzeniu wiem co nieco.
    Tak trzymać.
    Na razie najlepszy był wpis Charlotty o Turcji.

    OdpowiedzUsuń