środa, 23 lutego 2011

                                Post Charlotty 5

Powracam do pisania i pieczenia. Jak Czarny Anioł. Mam w końcu ferie!!! Pełne trzy tygodnie. W tym czasie upajam się czytaniem...ale pospolicie. Nic związanego z ekonomią. NIC!!!. Dość tego mądrzenia się doktorów i profesorów. Dość patosu i czasami całkowicie niezrozumiałego zarozumialstwa!! A nawiasem mówią to chciałabym, choć raz zobaczyć takiego „uczonego” nad zwykłym pitem.. Jak się wije. Jak rozkminia. Jak parują szkła w okularach. Jako kombinuje. Choć raz.. W domu panuje błoga cisza. Część  towarzystwa jeszcze śpi, część zajmuje sobie  miejsce przy kompie z okrzykiem Pierwszy!!! A ja do garów. Najpierw obiadek, piersi z kurczaka moczone w sosie sojowym, sezamie i całej gamie przypraw, ryż, kapustka z oliwą i DESERJ. Cóż na deser? Dziś będzie ciasto orzechowe. Prościzna.  Naprawdę.
Składniki:
2 szklanki mąki
1 szklanka orzechów bylejakich
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
½ szklanki oleju
4 potarte (do krwi) jabłka. Krwi nie będzie widać bo, ciasto raczej ciemne.
1 szklanka cukru
½ szklanki mleka
zapach  jakinamprzyjdziedogłowy

Ania Dąbrowska „W spodniach czy w sukience” , wysmarowana tłuszczem i wyściełana bułką tartą blacha ..wszycho!
Wyciągam urządzenia, miski, pałki do kręcenia..wszystko w totalnej ciszy i skupieniu, żeby nie obudzić dziecka, zajączka, Pierwszego Męża. Żeby nie usłyszeć syku „znowu się matka tłucze od rana”. Wsypuję cukier i ucieram z jajkami. Potem mąka, olej, mleko, proszek, soda. Wszystko z namaszczeniem mieszam. Po cichutku śpiewam..ale naprawdę po cichutku.  Wstaje dziecko. Szybciutko robię śniadanie. Nie przerywam kręcenia. Nie tyłkiem. Pałką. Hmm... to też nie brzmi dobrze.   Więc ucieram. Ciasto prawie gotowe. Teraz dorzucam jabłuszka. Odciągam „młodsze” od monitora i proszę o rozprawienie się z orzechami. Do tego potrzeba męskiej ręki. Zawijam orzechy w woreczek z logo znanej szweckiej firmy meblarskiej. Na I. Ten woreczek nigdy nie pęka. Nawet pod naporem  tłuczka do mięsa którym żongluje teraz dzieciak. Robię głośniej Anię a Mały wali w orzechy. Hmmm znowu źle zabrzmiało? Zaglądam do woreczka. Coś, co znajduję się w środku bardziej przypomina wiórki kokosowe niż orzechy. Ale trudno. Kazałam mocno. Teraz „byłe” orzechy do ciasta. Zakręcam to jeszcze raz zgodnie ze wskazówkami zegara. Na wierzch jeszcze posypuje płatkami migdałów. Ładniej wygląda. I do pieca. Półka niska. Oszczędzam nosekJ. Teraz mogę zatańczyć i zarazem  zaśpiewać . Mam pewność, że urośnie. Ale bokiem dostrzegam dziwny wzrok i grymas na twarzy starszej pociechy..
Wyciągam jedną słuchawkę z ucha i w oddali słyszę- Tu się nie da mieszkać...idę do Babci!!!!! Nie zdążyłam powiedzieć „Idź” jak usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Poszła. Ale wróci. Na ciasto wróci. Zawsze  wraca.  Zaglądamy z Młodym przez szybkę..słyszę westchnięcie...znaczy rośnie. Wyłączamy po 40 minutach, ale jeszcze na chwile niech się nagrzewa w ciepełku, żeby nie opadło. I jest!!! Cudo!!!  Wygląd, zapach. Jest takie jak w gazecie na zdjęciu. Do schrupania. Jak wystyga posypuję pudrem. Wraca Starsze. W drzwiach słyszę-„Jest ciasto?” Teraz ja mam błogostan. JEST odpowiadam...”No...to ja chętnie...ten...”.
Mam teraz czas na książkę. Siadam w kuchni pod szafką. Otwieram „Pachnidło”...i „Egipcjanina Sinuhe”....Czytam obie książki na raz. Wciąż boję się, że zabraknie mi czasu na przeczytanie 100 powieści jakie należy przerobić  przed śmiercią.  Między przerzucaniem stron słyszę mlaskanie. Jestem w niebie. Nareszcie wszyscy zadowoleni. Włącznie ze mnąJ


5 komentarzy:

  1. no i miłego dnia i smacznego i pisz dalej...a ja dalej będę gotowała tralalala

    OdpowiedzUsuń
  2. Doris..dla Ciebie to nawet tort upichcę..a niech mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. A co mężulek na to pieczenie i gotowanie

    OdpowiedzUsuń